Brak wyników

Przygoda , Turystyka

3 lutego 2020

NR 1 (Styczeń 2018)

Jeden dzień w mieście

0 654

Od jakiegoś czasu szukam miasta idealnego do zamieszkania. Zielonego, bliskiego naturze, gdzie panuje hegemonia rozsądnych władz, a nie deweloperów, i w którym nie dostaje się raka płuc od oddychania. Miałam tylko jeden dzień żeby przekonać się jaki jest Innsbruck.

Objechaliśmy go dookoła, zaczynając z lewej strony, od miejscowości Mutters. Brzmi poważnie, wszak, żeby zrobić takie kółeczko wokół Krakowa czy Warszawy trzeba przejechać jakieś 100 km. Na Innsbruck wystarczy połowa tego dystansu. To miniaturowe miasto z lotniskiem wielkości dużego supermarketu. Przejechanie z jednego końca miasta na drugi zajmuje pół godziny. A wiecie, ile zajmuje dostanie się z centrum miasta na wysokość 2300 metrów (Hafelekarspitze)? Jakieś pół godziny kolejką. Jedziemy prowadzeni przez austriackiego tubylca, byłego rolnika, który mówi mi, że uwielbia to miasto, ponieważ pracę od relaksu dzieli tu 5 minut. Widać, że w wolnych chwilach śmiga w pobliskim bikeparku bo to, co wyprawia z typowo miejskim rowerkiem na zakrętach, jest godne podziwu. Gdyby na drodze pojawił się pumptrack, jestem przekonana, że pojechałby na rundkę. Gwałtowne hamowanie tarczówkami i buksowanie tylnym kołem opanował do perfekcji. To i tak cud, że nie zgubił obuwia, bo całą drogę jedzie w japonkach. Zresztą wszyscy mieszkańcy Innsbrucka mają coś wspólnego ze sportem. To miejsce, w którym od czwartego roku życia jazda na nartach jest obowiązkowa, chociaż podobno na współczesne dzieci wywiera się już mniejszą presję w tym zakresie, pozwalając wybierać inne sporty. Innsbruck to centrum alpejskiego sportu. Dlatego wszystkie góry wokół miasta są zagospodarowane. Szlaki piesze i schroniska to tylko początek. Do tego dochodzą trasy narciarskie i skocznie, bikeparki, kolejki, a nawet osobne trasy zjazdowe dla pojazdów przypominających gokarty, ale na trzech kołach. I chociaż przestrzeń górska, którą mają do dyspozycji jest ogromna, nie znajdzie się tutaj dziewiczych ostępów. Niemal za każdym zakrętem czai się szuter. To miasto cukierkowe, słodziutkie w swojej tyrolskości, o cesarskich tradycjach. Maksymilian I przeniósł tu dwór królewski i wybudował coś, co dziś stanowi symbol miasta, czyli złoty dach. Miał to być prezent ślubny dla bogatej żony Bianci Marii Sforzy (sam miał poważanie w Europie, ale był bez grosza przy duszy). M...

Pozostałe 70% treści dostępne jest tylko dla Prenumeratorów

Co zyskasz, kupując prenumeratę?
  • 10 wydań czasopisma "bikeBoard"
  • Dodatkowe artykuły niepublikowane w formie papierowej
  • Dostęp do wszystkich archiwalnych wydań magazynu oraz dodatków specjalnych...
  • ...i wiele więcej!
Sprawdź

Przypisy