Po wyjeździe z położonej w Piwnicznej-Zdroju Rowerowej Doliny uczestnicy wyprawy przedzierali się szlakami znanymi tylko wybranej garstce rowerzystów i przewodnikom aż do słowackich Drużbahów. Ja nie mogłem, dlatego przyjechałem tu samochodem. Kiedy dotarli, zrozumiałem, z czym mieli do czynienia.
Wyglądali, jakby ktoś wyciągnął ich z wielkiej kałuży. Mieli całkowicie ubłocone ubrania. Ich buty wyglądały jak wielkie błotne buły, a z wózków przerzutek zwisały wprasowane na glinie w kółeczka przerzutek źdźbła traw. A dopiero co zaczęli jechać. W Drużbahach czekał na nich lunch. Pyszna czesnakowa i haluszki ze slaninom załatwiły kwestię nastroju. Przebrane ubrania i wymiana obuwia poprawiły komfort termiczny, a oliwienie łańcuchów… nie przesadzajmy. Dzielne KTM-y nie wymagały aż takich pieszczot. Zaskakująca miejscowość wypoczynkowa wyglądała jak żywcem przeniesiona z jakiegoś szwajcarskiego kurortu. Okazuje się, że wszystkie XIX-wieczne budynki przeniósł w to miejsce hrabia Zamoyski, żeby móc gościć swoich przyjaciół. Czeski komunizm nie zdołał zgasić urody drewnianych domków, jednak zakusy kolektywizacji i chęć przybliżenia takich luksusów klasie pracującej pozbawiły dekoru i zrównały standard pokojów wczasom FWP. Mimo wszystko założenie letniska, pijalni wód oraz wspaniałej sali balowej przerobionej na stołówkę wciąż robi wrażenie.
Z zaskoczeniem przyjęliśmy do wiadomości, że pokoje można wynająć dosłownie za parę euro dziennie. Niezwykły klimat jest gratis. Przejeżdżając, zauważyliśmy oczko wodne wypełnione w miarę ciepłą wodą. Nazywa się to Ruzbahsky Krater. Nie jest zasilane z gorących źródeł czy wód termalnych, ale woda była zauważalnie cieplejsza niż powietrze. To nie było trudne, bo temperatura nie przekraczała 12°C. Mimo to pewna przystojna emerytka dość szybko zaczęła pozbywać się garderoby i, zanim ominęliśmy ocembrowany głazami zbiornik, wskoczyła do sztucznego jeziorka. Widok ten zmroził mnie na kość. Tym łatwiej było rozkręcić nogi, żeby ruszyć na podbój przełęczy. Łatwa droga przez otwarte łąki nie stanowiła kłopotu dla Machiny KTM-a. Mimo zachmurzenia dało się odczuć szeroką przestrzeń roztaczającą się wokół. Leniwie parliśmy dalej, najpierw w głąb Doliny, a potem rozpoczęliśmy kolejny podjazd. Tempo było niezłe, bo dla wygody leśników drogę wyasfaltowano… ze dwadzieścia lat temu. Ale nawet pokruszony asfalt jest szybszy od gliniastej leśnej dróżki. Marcin, nasz przewodnik, cały czas kontrolował zakusy niektórych uczestników przed zbytnim wysforowaniem się. Tym razem udało mu się i skierował nas w lewo w ledwo widoczną dróżkę wprost w wilgotny las. Łatwość podjeżdżania przeszła jak ręką odjął. Zaczęło się dość mozolne piłowanie przez rozmokniętą leśną drogę. Wpadaliśmy w głębokie kałuże, przejeżdżaliśmy przez tatarak.... Dla mniej wprawnych był to prawdziwy tor przeszkód, ale nawet lepiej dysponowani wykorzystywali wszystkie zasoby rowerów. Ale to wcale nie był koniec eskalacji wysiłku, ponieważ kolejny zakos wprowadził nas na wąską i bardzo rzadko uczęszczaną ścieżkę. Nastromienie drastycznie wzrosło, śliskość gruntu i korzeni dawała się we znaki. Nawet najlepsi bez wspomagania nie mieliby tu żadnych szans. Koła buksowały, opony wizgały bieżnikiem o śliskie świerkowe korzenie i zrobiło się naprawdę bardzo ciemno. Gęsta świerczyna nie przypuszczała światła, okulary parowały, wsparcie silnika elektrycznego było na granicy moich aktualnych potrzeb, kierownica podbijała i naprawdę musiałem się skupić, żeby dojechać do następnego skrzyżowania.
Wyjechaliśmy na grzbiet, zrobiło się bardzo terenowo i wąsko. MTB znane...
Pozostałe 70% treści dostępne jest tylko dla Prenumeratorów
- 10 wydań czasopisma "bikeBoard"
- Dodatkowe artykuły niepublikowane w formie papierowej
- Dostęp do wszystkich archiwalnych wydań magazynu oraz dodatków specjalnych...
- ...i wiele więcej!